Muzyczne polecajki na jesień

Jesień już w pełni, chociaż zdarzają się słoneczne przebłyski. Idealna pogoda na nie robienie niczego, dodatkowe godziny lenistwa, i w ogóle. Praca pracą, wiadomo, ale wieczorkiem (lub o poranku – zależy jak kto pracuje) lubię sobie czasem poprzypominać utwory, których dawniej słuchałam dużo, a dzisiaj już może mniej. Do tego świetnie przydają się coroczne podsumowania, które serwuje chociażby Spotify (nie wiem jak tam Apple z iTunes/Apple Music, ktoś mądrzejszy musiałby się wypowiedzieć).

No ale nie o tym. W moją ulubioną porę roku (tak, można lubić jesień, i deszcze, i chłodek) przychodzę do Was z siedmioma muzycznymi polecajkami. Hope you’ll like it. [FYI: kliknięcie w tytuł albumu Was do niego przekieruje]

  1. Maria Sadowska – Spis treści

To jest swoją drogą ciekawy przypadek. Nie za bardzo lubię samą wokalistkę, ale ta płyta jakoś za mną chodzi od 2016 roku. Sam klimat jest moim zdaniem bardzo właśnie „na jesień”. Ciężko określić konkretny gatunek – Sadowska w swojej twórczości płynnie przechodzi między jazzem, popem i elementami funkowymi. Szczególnie polecam kawałek „Rewolucja” i wsłuchanie się w tekst. Skradł moje serce od pierwszych sekund i już tak zostało. Ja tu słyszę lekkie podrygi reggae ale ekspertem nie jestem. „Sama z sobą” również jest niczego sobie ale to taki bardziej sztampowy kawałek, rodem jak z polskich komedii romantycznych – więc zależy co kto lubi.

2. De Mono – Symfonicznie

I tu wracamy nieco do tematu z poprzedniej notki – wokół „klasycznych” wersji utworów. Po tym jak wpadłam na symfoniczne wersje De Mono jestem przekonana, że wiele produkowanych obecnie utworów zyskałoby znacznie na właśnie takim podejściu. „Kamień i aksamit” w wykonaniu z tej płyty jest czymś co momentalnie chwyciło mnie za serce. Słyszałam tą piosenkę wcześniej kilka razy, ale dopiero w tym wykonaniu faktycznie jej słuchałam – usłyszałam tekst, melodię. Ta aranżacja to po prostu złoto! Oczywiście znajdziecie tutaj inne wielkie hity zespołu De Mono, wszystkie w aranżacji na orkiestrę. Nic tylko zamknąć oczy i odpływać w marzenia.

3. Madonna – Rebel Heart

Ciężko mi powiedzieć czy faktycznie ten album osiągnął sukces, czy jednak nie. (Dla mnie tak, ale no wiecie, opinią to się można…) Madonna miała tutaj trochę pecha ze względu na wyciek 13 dem z albumu przed jego premierą, ale jakoś się udało to poskładać. W wielu państwach udało się oczywiście osiągnąć ten upragniony numerek „1”, ale już końcoworoczne zestawienie nie było tak łaskawe. Krytycy ocenili album pozytywnie – i bardzo dobrze! Madonna pokazała, że nie schodzi ze sceny i nadal trzyma poziom, a nawet podnosi poprzeczkę. Album najlepiej odbierać jako całość, ale to jednak „Devil Pray” gości ciągle na mojej playliście, więc od tego bym polecała zacząć.

4. Ania Rusowicz – Mój Big-Bit

Klasa sama w sobie. Pierwszy album Ani Rusowicz to taka mieszanka jej własnych piosenek i coverów utworów wykonywanych dawniej przez jej mamę, Adę Rusowicz. Całość utrzymana jest w klimacie bigbitu, królującego na polskim rynku muzycznym w okresie lat 50.-70. XX wieku. Ania Rusowicz odświeżyła dawne hity, utrzymując jednak ich oryginalny klimat. Do tego jej nowe utwory (i także kolejne albumy) utrzymane są w podobnej konwencji, dzięki czemu produkuje naprawdę oryginalny content na polskim rynku. Ja wsiąkłam gdy pierwszy raz usłyszałam „Za daleko mieszkasz miły”, tak wspaniale odświeżony – ostrzegam, uzależnia!

5. Sechskies – 2016 Re-Album/The 20th Anniversary/Another Light

Bez Korei Południowej się nie obejdzie, you know me. 🙂

Tym razem trzy albumy. Kategoria? Feel good, feel nostalgic, feel awesome! Sechskies to zespół pierwotnie składający się z sześciu członków, aktywny pierwotnie w latach 1997-2000. Rozwiązanie zespołu było nagłe, zaskoczyło fanów i pojawiło się mnóstwo teorii na ten temat, ale to przecież nie o tym. W jednym z koreańskich popularnych programów telewizyjnych doprowadzono do ponownego spotkania członków zespołu w 2016 roku. Od tego momentu rozpoczęli wydawanie nowych albumów, tym razem w pięcioosobowym składzie. Pierwszy album to na nowo nagrane niektóre z ich największych hitów. Kolejny to album świętujący ich 20 rocznicę – zawiera dwie nowe piosenki („Be Well” i „Sad Song”), i znów na nowo nagrane stare hity. „Another Light” to z kolei już całkiem nowy materiał.

Jeśli jesteście ciekawi czego słuchało się w Korei Południowej pod koniec XX wieku, to właśnie ich (między innymi, oczywiście). Ich utwory to głównie uczucie nostalgii – są ballady, ale są też i „mocniejsze” kawałki. Dla mnie to taki typowy feel good. (Jak ktoś lubi rozumieć o czym śpiewają, to z tego co widziałam wszystkie utwory mają w internetach swoje tłumaczenia na angielski.)

6. David Garrett – Unlimited – Greatest Hits (Deluxe Version)

BOMBA. Po prostu. David Garrett to niemiecko-amerykański skrzypek. To, co on na tych skrzypcach wyczynia, jak się poszuka klipów z koncertów, to jest magia. Czasem wystarczy po prostu usiąść w fotelu, zapuścić jedną z jego płyt i jesteśmy w innym świecie.

Unlimited – Greatest Hits to zbiór jego najpopularniejszych instrumentalnych coverów, soundtracków czy nieco podrasowanej muzyki klasycznej. Nie sposób przejść obojętnie, a gwarantuję, że jak już raz spróbujecie, to nie dacie rady przestać.

7. Céline Dion – Falling Into You

Królowa jest zdecydowanie tylko jedna. „Falling Into You” to jeden z tych albumów, do których wracam zdecydowanie za często. Słuchanie piosenek wyrwanych z kolejności albumowej zaczyna wywoływać we mnie uczucie irytacji. Pierwszy anglojęzyczny album Céline Dion to klasa sama w sobie. Od razu wyskoczyła na salony z jednymi ze swoich największych hitów. To jest nawet ciężko opisywać, bo się człowiek czuje przy tym taki mały. Uwielbiam ten album załączać w deszczowy dzień, z książką i czekoladą (no dobra, czasem i z prądem). Cenię również kolejne albumy, szczególnie te francuskojęzyczne, ale jednak ten ma w sobie to „coś”.

Dodaj komentarz